Niesakramentalni…

Niedawno przeczytałem tekst pewnego księdza z Krakowa: „W Wielkim Poście 2000 roku odważyłem się zaprosić na rekolekcje do kościoła pw. Świętego Krzyża w Krakowie osoby pozostające w związkach niesakramentalnych. Najpierw była szeroka informacja w mediach, potem oczekiwanie pełne niepewności. W mroku świętokrzyskiej świątyni spotkało się wówczas ponad 400 osób. Szukali Boga, ale też odpowiedzi na dręczące ich pytania o przeszłość i przyszłość. I usłyszeli, że są w Kościele, że Chrystus nigdy z nich nie zrezygnował, że powinni korzystać z dostępnych i dla nich środków pomocnych na drodze wiary jak: kontakt ze słowem Bożym, Msza św. – choć bez Komunii eucharystycznej, modlitwa, troska o katolickie wychowanie dzieci, działania na rzecz wspólnoty Kościoła, czy też podejmowanie czynów pokutnych, aby uprosić u Boga potrzebne łaski”.

Chyba zbieżność z naszą parafią jest bezsporna. Pasuje i kościół, i czas. Oni mieli Jubileusz 2000, my mamy jubileusz 100-lecia parafii. Tekst ten utwierdził mnie w postanowieniu zorganizowania podobnego spotkania i w naszej parafii.

Komu służy tego rodzaju duszpasterstwo? Kogo chcemy zaprosić na spotkanie do naszej świątyni? Przede wszystkim służy osobom, które posiadają wewnętrzne pragnienie spotkania z Bogiem, a przy tym są w pewnym stopniu podobne do Zacheusza. Ów celnik bardzo pragnął zobaczyć Jezusa. Był ciekawy, poszukiwał Go, dlatego wspiął się na sykomorę. Zatem są to osoby, które mają dobrą wolę, niezbędne minimum wiary i aktywną, zaangażowaną postawę. Zagubiony człowiek szuka prawdy, Boga, pomocy, grupy wsparcia, duchowego kierownictwa. Mam wrażenie, że taki jest zasadniczy sens tego duszpasterstwa.

Chodząc po kolędzie, spotykam się dwiema postawami. Osoby w związkach niesakramentalnych, niezainteresowane swoim życiem duchowym i relacją z Kościołem, które raczej sceptycznie odnoszą się do spotkania z kapłanem w kościele (mniejszość) oraz związki niesakramentalne, które szczerze są zainteresowane takim spotkaniem, gdyż uczęszczają do kościoła i odczuwają liczne rozterki z powodu swojej sytuacji i niemożności korzystania z sakramentów (większość). Jest oczywiście i trzecia grupa – osoby w wolnych związkach, które mimo braku przeszkód do zawarcia małżeństwa, świadomie tkwią w grzechu i na pytanie, dlaczego nie zawierają związku sakramentalnego, tłumaczą się problemami finansowymi. Dla takich przypadków nie mam litości. Z doświadczenia wiem, że to tłumaczenie jest tylko wykrętem, w którym tkwią przez lata. Wiele razy na propozycje udzielenia ślubu za darmo w naszym kościele nerwowo wyszukują innego wykrętu. Świadomie i bez przyczyny tkwią w grzechu. Takie pary nie zapraszam na spotkanie …, one nie mają w sobie tej dobrej woli zmiany ich sytuacji …, dla nich czynnik wiary nie odgrywa roli, nie mają w sobie ciekawości Zacheusza.

Pewne stereotypy każą nam wrzucać wszystkie niesakramentalne małżeństwa do jednego worka. Łatwo się mówi: „żyją w grzechu”. „Oczywiście bywa, że ktoś po prostu zostawia rodzinę i odchodzi do kogoś młodszego albo bogatszego. Ale wszystkie przypadki powinno się rozpatrywać indywidualnie, to zbyt skomplikowana materia, żeby pozwolić sobie na uproszczenia” - mówi o. Łusiak, od wielu lat duszpasterz związków niesakramentalnych. Zdaję sobie sprawę, że wiele par nie wybrało tej sytuacji świadomie. Nie wybrali na zimno życia w grzechu. Czasem człowiek jest tak przestraszony życiem, perspektywą samotnego borykania się z losem, że nie jest w stanie rozważać swoich decyzji w kategoriach grzechu i bezgrzeszności. Weźmy pod uwagę kobietę, która zostaje sama z dzieckiem lub z dziećmi, bo mąż ją rzucił. Czasem jest tak przerażona, że jeśli spotka kogoś, kto okaże jej serce, decyduje się na związek z nim. Przypuszczam, iż samotność jest dla kobiety podwójnie ciężka. Wtedy ludzie nie wiążą się ze sobą z rozwiązłości, ale z przyczyn psychicznych, zaspokojenia podstawowej potrzeby ludzkiej: poczucia bezpieczeństwa.

Na złożoność przyczyn stojących u źródeł związku niesakramentalnego zwrócił też uwagę Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio. Czytamy w niej: „Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie i tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne” (FC 84).

By niesakramentalni mogli na powrót przystępować do sakramentów, muszą uregulować swoją sytuację przed Bogiem. Małżeństwo sakramentalne mogą zawrzeć, kiedy ustaną przeszkody: gdy Kościół orzeknie nieważność pierwszych związków lub gdy ich pierwsi małżonkowie umrą. Istnieje również możliwość podjęcia decyzji o życiu w białym małżeństwie, jak brat z siostrą. To jest jedno z rozwiązań, aczkolwiek bardzo trudne, bardziej dla par w podeszłym już wieku. Niemożność przystąpienia do sakramentu pokuty i Stołu Pańskiego nie zamyka innych form doświadczania Miłości Bożej: adoracji Najświętszego Sakramentu, wspólnego czytanie Słowa Bożego, błogosławieństwa kapłańskiego. Myślę, że dla wielu osób rozbudzonych duchowo, a żyjących w związkach niesakramentalnych, takie formy też będą cennym doświadczeniem.

Co wyniknie z naszego spotkania w dniu 13 lutego, tego jeszcze nie wiem. Swoją obecność zapowiedział o. Mirosław OP, wieloletni duszpasterz związków niesakramentalnych w Warszawie.

ks. proboszcz Zygmunt Kostka