Jak daleko stąd, jak blisko…

Znów dziś myślałem o emigracji. To jest melodia mojej generacji – śpiewał dawno temu lider zespołu T.Love, Muniek Staszczyk. Jak powszechnie wiadomo, emigracja to nie jest melodia tylko generacji 50-letniego dziś Muńka Staszczyka. Obecnie za granicą przebywa ponad 2 miliony Polaków, najwięcej w Wielkiej Brytanii (637 tys.), w Niemczech – (500 tys.), w Irlandii (118 tys.), Holandii i we Włoszech (97 tys.) - według danych GUS-u z końca 2013 roku. Jak to się przekłada szacunkowo na naszą parafię, nie wiem, natomiast wiedza potoczna mówi, że emigracja dotyka, jeśli nie każdą, to pewnie co drugą rodzinę. Do zastanowienia się nad tym problemem zainspirowała nas refleksja jednego z księży chodzących po kolędzie – opowieść o pewnej rodzinie, w której dwie córki przebywają obecnie w USA i aby móc spędzić wspólnie z mieszkającymi w Polsce rodzicami Wigilię, obie strony włączają w wieczór wigilijny na kilka godzin Skype. To pewnie dość powszechny obrazek, który w jak najbardziej pozytywnym świetle stawia tzw. nowe technologie, umożliwiające tym, którzy są daleko, tak bliski kontakt.


Dla mnie jedyną możliwością podtrzymywania dobrej relacji z mamą jest częsty kontakt, wcześniej drogą telefoniczną, a teraz przez Skype’a – mówi Marta, której mama od kilku lat pracuje za granicą.

Jak moja mama wyjechała, to najbardziej brakowało nam samej osoby, żeby porozmawiać itd. Na początku bardzo tęskniliśmy, choćby nawet dlatego, że słyszeliśmy się tylko raz na jakiś czas. Wtedy mama nie miała dostępu do telefonu, a tym bardziej do internetu. Dziś ta sprawa wygląda inaczej, widzimy się codziennie, rozmawiając przez różne dostępne komunikatory internetowe. Można powiedzieć , że mama nic nie traci teraz i jest tak jakby w domu, z nami. Obecnie już przyzwyczailiśmy się, że mama jest gdzie indziej. Występuje jeszcze tęsknota, ale gdy tęsknimy można zadzwonić i porozmawiać o tym – wtóruje jej Agnieszka, której mama od 8 lat (z przerwami) pracuje we Włoszech.

Każdy ma prawo do godnego życia. Otwarcie europejskich rynków pracy zostało powitane z entuzjazmem, bo rzeczywiście dało i daje możliwość podniesienia standardu życia wielu polskim rodzinom. Często bywa tak, że wyjazd jest koniecznością. Gdy zdarzy się jakaś nieudana inwestycja, zadłużenie, tylko szybki wyjazd i zarobienie pieniędzy za granicą, pozwalają odbić się od finansowego dna. My akurat nie jesteśmy tym małżeństwem, które chciało mieć dobrze, ale znaleźliśmy się w tak trudnej sytuacji, że wyjazd męża to była konieczność, żeby przetrwać – mówiła jedna z rozmówczyń.

Sytuacja, która jest u nas na rynku jest tak niestabilna… Wiem, że gdyby nie pojechał, to znowu byłby kryzys u nas. My sobie oboje zadajemy pytanie, czy lepiej jest żyć na kolanach, w ciągłej frustracji, że nam brakuje i że nie dajemy dzieciom perspektywy na lepsze życie. Wyjazd i praca za granicą dają taką perspektywę i finansowe bezpieczeństwo. Choć jest nam bardzo ciężko. I wszystko byśmy zrobili, żeby on tutaj był. Naprawdę – mówi inna mama i żona, której mąż pracuje za granicą.

Finansowe bezpieczeństwo to, według naszych rozmówców, chyba jedyny plus wyjazdów członków rodziny za granicę. Dzięki temu, że moja mama wyjechała, mogliśmy wyremontować mieszkanie i stać nas na rzeczy, na które normalnie nie moglibyśmy sobie pozwolić. Gdyby mama została, nie byłoby tak kolorowo. Minusem zaistniałej sytuacji jest osłabienie relacji między mną i mamą, a także relacji między moimi rodzicami. Mama jest oderwana od rzeczywistości, w której my żyjemy. Kiedy przyjeżdża do domu i próbuje ustawiać nam pewne sprawy, robi się ciężko. Przez swoją ciągłą nieobecność jest jakby poza obiegiem tego, czym my żyjemy na co dzień, przez co jej ingerencja nie przynosi oczekiwanych rezultatów. To się chyba dzieje samoczynnie, że konsekwencją tak długotrwałej rozłąki jest w pewnym sensie wyrzucenie poza nawias osoby nieobecnej - mówi Marta.

Mąż wyjechał, gdy syn był malutki i byłam w ciąży z drugim dzieckiem. Więc ja wychowywałam te dzieci sama. Wszystko właściwie na mnie spadło. Gdy mąż i ojciec przyjeżdżał, to było święto w domu. Posprzątane, ugotowane. I on się przyzwyczaił, że jemu tak po prostu jest. Tam za granicą przychodził do swojego domu po pracy, gotował obiad, mógł odpocząć i czekać spokojnie na następny dzień. A ja przychodziłam z pracy, jeszcze wtedy studiowałam zaocznie, i ten cały młyn domowy był na mojej głowie…. Przez te wszystkie lata ja tym wszystkim zarządzałam, dzięki Bożej Opatrzności – mówi doświadczona przez życie żona i matka. Najtrudniejsze było zderzenie męża z codziennością po powrocie albo w czasie dłuższych pobytów w Polsce. Wtedy się zaczynały jego problemy z dziećmi. Bo on nagle chciał być ojcem – autorytetem, który będzie wszystkim narzucał swoją wolę. A ja mu tłumaczyłam, że on jest tu obcy, bo go długo nie było, i powinien więcej akceptować, tolerować, przyglądać się i delikatnie budować relację z dziećmi.

Jest jednak druga strona medalu, znaczy perspektywa tej osoby, która jest za granicą i nie może uczestniczyć we wszystkich trudach swojej rodziny. Trzeba sobie zdać sprawę nie tylko z tego, jak bardzo tęskni się za rodziną, ale i ogromnego poczucia bezradności i czasem wyrzutów sumienia, że człowiek nie może w tym określonym trudnym momencie wesprzeć np. chorej żony, męża, czy zbuntowanego i zagubionego dziecka.

Konsekwencją długotrwałej rozłąki bywają nie tylko problemy wychowawcze z niedopilnowanymi dziećmi, którym brakuje opieki ojca czy mamy. Czasem jest to po prostu rozbicie rodziny, rozwód, podwójne życie. Naprawdę jednak trudno jest tu jakoś potępiać czy generalizować. Nie ma w ogóle reguły. Każda sytuacja jest indywidualna i dużo zależy od mądrości ludzi, od tego kim są, jakimi wartościami żyją – mówi jedna z rozmówczyń. Gdy mąż po raz kolejny wyjechał, ja sobie uświadomiłam, że tak naprawdę w każdej trudnej życiowej sytuacji byłam sama. I nagle pojawił się ktoś, kto był dla mnie wsparciem. I ja sobie uświadomiłam, że nie jestem betonem czy dębem, tylko, że rzeczywiście potrzebuję pomocy. Dopóki się ten ktoś nie pojawił, to ja sobie z tym wszystkim radziłam. I wiesz, byłam taką twardą babą, którą wcale nie chciałam być. Ja chciałam być kobietą. I ten ktoś pokazał mi, że ja jestem kobietą.

Czy da się jednak budować więź albo ją odbudować w sytuacji tak długotrwałej rozłąki? Okazuje się, że tak. Co pomaga? Przede wszystkim szczerość, komunikacja, dialog, wyciąganie wniosków z błędów (popełniaj błędy i naprawiaj je), umiejętność przebaczania, możliwość odwołania się do wspólnych korzeni, wartości, które łączą. Nie jest prawdą, że trudne sytuacje z dziećmi czy kryzysy między nami nie wydarzyłyby się, gdyby mąż był cały czas na miejscu. Mnie się wydaje, że nie można wszystkiego zrzucać na karb tych wyjazdów, to nie musi mieć takiego bezpośredniego przełożenia. Bo to może być dobre, jeżeli ludzie są świadomi zagrożeń, jeżeli podejmują walkę. U nas, w domu, czym się chlubię i szczycę, umiemy ze sobą rozmawiać. Szczera rozmowa jest bardzo ważna. A ostatnio spotkaliśmy się z mężem, który jest za granicą, na randce, w połowie drogi.

Opracowała Monika Bator (współpraca Jolanta Gawda)