Tacy byli salezjanie
(wspomnienia z lat 50 i 60 ubiegłego stulecia)

Urodziłem się w 1942 roku w Kielcach. Mieszkałem z rodzicami i bratem przy ul. Żurawiej, w robotniczej dzielnicy Herby. Wychowałem się w rodzinie bardzo religijnej. Odkąd pamiętam, w każdą niedzielę chodziliśmy do kościoła św. Krzyża – naszej świątyni parafialnej. Maszerowaliśmy pieszo dwa kilometry w jedną stronę: mama, ja, mój brat Marian oraz sąsiadka, pani Kubikowa, z synami Andrzejem i Tadeuszem. Z tymi dwoma kolegami uczęszczaliśmy też razem na nauki przed Pierwszą Komunią Świętą, które prowadzili ks. Wrotkowski i ks. Bratek.


Po uroczystości komunijnej na przykościelnym placu urządzono nam – dzieciom – małe przyjęcie. Na rozstawionych ławach ułożono słodkości: pączki, cukierki, ciastka, oranżadę. Ja od rodziców dostałem dodatkowy podarek – piłkę. Prezent otrzymał także nasz duchowy opiekun, ks. Bratek. Wręczono kapłanowi sutannę, sweter i zegarek. Delegacja rodziców prośbę o przyjęcie tych darów przedstawiła ówczesnemu proboszczowi, ks. Szczupałowi. Proboszcz zgodził się pod warunkiem, że obdarowany swoje odzienie odda biedniejszemu od siebie kapłanowi. Tacy właśnie byli salezjanie.

(…) Z moim bratem oraz braćmi Kubikami postanowiliśmy służyć do mszy świętej. Ministrantury uczyłem się po łacinie, co wcale nie było takie łatwe, ale przykładałem się do nowego obowiązku solidnie. Modlitwa w obcym języku wydawała mi się bowiem bardziej uroczysta, dostojna i odświętna niż używana na co dzień polszczyzna. Pater noster, qui es in coelis, sanctificetur nomen Tuum – pamiętam do dziś jeszcze wiele z ówczesnej liturgii. Opiekował się nami na początku ks. Gałecki, później charyzmatyczny ks. Łagocki, który był dla nas wzorem pobożności i potrafił wypośrodkować w stosunku do podopiecznych surowość postępowania z łagodnością. To rzadka umiejętność, właściwa wychowawcom z prawdziwego zdarzenia. Dziś sobie myślę, że ks. Stanisław był takim kieleckim Janem Bosko. Nasza grupa ministrantów liczyła ok. 150 osób. Służbę przy ołtarzu uważaliśmy za najważniejszą, ale oddawaliśmy się także zwykłym chłopięcym rozrywkom: graliśmy w piłkę nożną, organizowaliśmy turnieje tenisa stołowego (tu mistrzami byli Andrzej Szplit, Tadek Kubik, Stasio Socha, Andrzej Cecko). W salce oglądaliśmy filmy, wyświetlane na ścianie z projektora poruszanego ręczną korbką. Każdego roku przygotowywaliśmy uroczystą akademię imieninową dla naszego księdza opiekuna. Tradycyjnie rozpoczynały ją słowa piosenki: Witaj Księże ukochany w ministranckim gronie,/ Niechaj łask obfitych zdroje spłyną na twe skronie…

Służyłem do mszy św. w latach 1951-1962. Potem wyjechałem na studia wojskowe, ale ilekroć odwiedzałem Kielce, zawsze wstępowałem do mojego kościoła. Tu również w 1965 r. wziąłem ślub. (…) Wychowanie domowe i bliski kontakt z kieleckimi salezjanami sprawiły, że nie kryłem się ze swoją religijnością. W czasie, gdy pełniłem funkcję komendanta jednostki w Pabianicach, moi synowie byli ochrzczeni i przystąpili do Pierwszej Komunii Świętej w miejscowej parafii św. Mateusza. Muszę otwarcie przyznać, że z powodu osobistego związku z Kościołem, nigdy nie doznałem żadnych przykrości w pracy. Miałem widocznie szczęście do przełożonych.

Na kształtowanie się mego światopoglądu, moralnego kręgosłupa w równym stopniu mieli wpływ mama, ojciec, jak i księża z parafii św. Krzyża w Kielcach, którzy wpajali nam, że najważniejszymi w życiu wartościami są: wiara, miłość, dobroć, empatia. Myśmy wtedy słuchali mądrych nauk, ale do końca ich nie rozumieliśmy i nie wiedzieliśmy, co z tego wyniknie. Ale wynikło, przełożyło się w życiu dorosłym na uczciwość w postępowaniu, życzliwość dla bliźnich, wrażliwość na cudzą krzywdę. W czasie mojego ostatniego pobytu w Kielcach spotkałem się z kolegami, ministrantami-seniorami, których w tym miejscu serdecznie pozdrawiam. Przekonałem się, że wszyscy oni są porządnymi ludźmi, kierującymi się w codziennym postępowaniu nakazami chrześcijańskiej moralności. To niewątpliwie zasługa księży: Szczupała, Grabowskiego, Bartka, Wrotkowskiego, Lewandowskiego, Gałeckiego, Łagockiego i wielu innych, których zachowuję do dziś we wdzięcznej pamięci.

Andrzej Hanszke (emerytowany pułkownik Wojska Polskiego) Pabianice