Nie ma się czego bać

O zakochaniu, miłości, budowaniu relacji w rodzinie, z Magdą i Markiem, małżeństwem z kilkunastoletnim stażem i rodzicami kilkorga dzieci, rozmawiają Jolanta Gawda i Monika Bator.

Czy potrzeba wielkiego zakochania, aby człowiek przetrwał całe życie w małżeństwie? I czym jest to wielkie zakochanie?
Pan Marek: Pewien amerykański psycholog wymyślił program do kojarzenia małżeństw. Dwie cechy z tego programu są wykorzystywane do dzisiaj, mianowicie: pierwsze wrażenie i zdolność do zmieniania siebie w związku. Czyli najpierw element fascynacji. On może dotyczyć całej osoby albo jakiegoś szczegółu w niej. Ta druga cecha to etap późniejszy, umiejętność życia z drugim, sytuacja, w której człowiek potrafi wysłuchać drugiej osoby, przyjąć uwagę.

Pani Magda: Wiem z doświadczenia i rozmów z dojrzałymi kobietami, że w związku bardziej zakochana powinna być kobieta. Bo życie kobiety jest tak ciężkie, że musi mieć bardzo duży zasób miłości, żeby to wszystko udźwignąć. Poza tym wielkim szczęściem jest kochać. Wojciech Kilar powiedział kiedyś takie zdanie, z którym się absolutnie utożsamiam: „Ja byłem bardzo zakochany w mojej żonie i to było moje szczęście, a to, że i ona sie we mnie zakochała, to był cud”.

Dlaczego sie Państwo w sobie zakochali?
Pan Marek: Ja byłem bardzo przystojny, miałem bujne, długie włosy, grałem na gitarze, paliłem papierosy (śmiech).

Pani Magda: Kiedy mój mąż przyszedł pierwszy raz do mnie, do domu, wydawał się ode mnie ciut niższy. Chyba się garbił wtedy potwornie. Ale byłam tak zakochana, że powiedziałam sobie: dobra, niech będzie mniejszy, ale to jest na pewno to. Moja mama mówiła, że gdyby rozum był przy młodości, to człowiek nigdy nie założyłby rodziny. Znaczy, że trzeba do zakochania odrobiny szaleństwa.

A czym jest w takim razie miłość małżeńska?
Pan Marek: Na pewno jest to coś zmiennego, inaczej jest na początku, inaczej, gdy już pojawią się dzieci. Trzeba sie starać, żeby zmiany nie zniszczyły tego, co najważniejsze. Można zresztą nimi troszeczkę sterować. Jeśli wiemy, w jakim kierunku chcemy razem iść, można sprawiać, że i nasza miłość będzie wkraczała w owe obszary. Ważne, żeby się ze sobą nie nudzić.

Pani Magda: Miłość małżeńska to służba od świtu do nocy, w której jest się jednocześnie panem sytuacji. Ja służę mężowi, on służy mnie. Kiedy jestem szczęśliwa, jest ze mną. Kiedy jestem nieszczęśliwa, on jest ze mną. A jednocześnie jest to poczucie wolności i ogromnego zaufania.

Pan Marek: Nie jesteśmy przykładem miłości kreowanej czasem w filmach na zasadzie: love/hate. Czyli, że trzeba się kłócić, żeby się potem godzić. Nam zdarzyło się pokłócić dwa razy. Raz na naszym weselu, kiedy ona chciała się całować, a ja nie…

Pani Magda: Mam taką nieco wrzaskliwą rodzinę, która by tylko krzyczała: „gorzko, gorzko”. Pomyślałam, że jak się pocałujemy, to wszyscy będą zadowoleni i się odczepią. Kiedy jednak zobaczyłam, że ta niechęć do całowania publicznego Marka jest na serio, strasznie sie wściekłam. Jeszcze dwa tygodnie po ślubie, w pierwszej fazie mocowań między rodzinami, także zdarzyła sie nam kłótnia.

A jak budowaliście i budujecie wzajemną bliskość?
Pan Marek: Ustaliliśmy, że o wszystkim ze sobą rozmawiamy. Jak tylko pojawi się jakaś sporna kwestia, nie chowamy, nie odkładamy jej na później, tylko od razu wyjaśniamy. Zresztą my się tak dobraliśmy, że od początku rozmawialiśmy, rozmawiamy i zawsze będziemy rozmawiać, bo mamy o czym.

Pani Magda: Nie wyobrażam sobie wspólnego życia, mieszkania razem, jeśli się ludzie nie lubią. Takie rzeczy człowiek wie, zanim się zdecyduje na ślub. Tęskni się za sobą, czuje się, że nie można żyć bez siebie, po prostu się schnie. Jak człowiek nie czuje takiej tęsknoty, to po co się pobierać? Nie wolno wychodzić za mąż dla idei założenia rodziny, chęci posiadania dzieci. Widzę, jak wiele kobiet i mężczyzn pakuje się w związki małżeńskie, bo takie są społeczne normy, bo coś trzeba ze swoim życiem zrobić. Tak być nie powinno.

Mamy jednak współcześnie spory kryzys. Wielu pracujących już trzydziestolatków, także z naszej parafii, jakoś nie potrafi znaleźć tej drugiej osoby, zdecydować się na założenie rodziny. Ks. Krzysiek Golba podzielił się nieco żartobliwym pomysłem założenia biura matrymonialnego, bo tylu fajnych chłopaków i dziewczyn spotkał podczas wizyty duszpasterskiej.
Pani Magda: Takie biuro to naprawdę wspaniały pomysł. Chodziłoby o stworzenie takiego miejsca, żeby ludzi ze sobą spotkać. Obserwujemy, że dzieje się źle wśród młodych ludzi, że nie decydują się na ślub. To są lęki związane z religią, seksem, rodzicami, przeszłością i zaprzeszłością. Można powiedzieć, że ktoś nie spotkał jeszcze po prostu właściwej osoby, ale zjawisko jest tak szerokie, że coś jest na rzeczy. Obserwujemy bardzo niepokojące symptomy, że wierzący i praktykujący rodzice pozwalają, żeby ich dzieci mieszkały ze sobą na studiach, bo się kochają. Jeśli chcesz zamieszkać, to się ożeń. Kiedyś młodzi tęsknili do siebie fizycznie, ale najpierw trzeba było pójść do ołtarza. To było jakieś prostsze, ludzie się cieszyli, czekali z niecierpliwością do dnia ślubu. Teraz mamy większe przyzwolenie społeczne. Ludzie mieszkają ze sobą bez ślubu, dziesiąt lat, pojawiają sie dzieci i już nie wiadomo, co to jest. A tak naprawdę, jeśli ludzie sie kochają, to nie ma się czego bać.

Dziękujemy za rozmowę.