Żyjemy, pracujemy, kochamy się…

Z Anną i Michałem, małżeństwem z naszej parafii, o tym, czym jest miłość, budowanie wzajemnej relacji i jak pokonać lęk przed bliskością, rozmawiają Monika Bator i Jolanta Gawda

Są Państwo pogodnymi, młodymi jeszcze, choć wchodzącymi w dojrzały wiek ludźmi, którzy się kochają i mimo trudności (choroba Pana Michała), budują związek. A jest wielu ludzi, którzy tych trudności chociażby ze zdrowiem nie mają, a jednak boją się podjąć ryzyka zbudowania bliskiej relacji. Chciałyśmy Was zapytać o receptę na udany związek. Mam wrażenie, że kolęda to taki gatunek pomiędzy światami: świeckim i kościelnym. Kolędy znają wszyscy, niezależnie od tego, czy praktykują, czy też nie. Na czym, wg Ciebie, polega ich fenomen?
Anna: Myślę, że recepty nie ma. Ale gdy ludzie się spotykają i postanawiają, że chcą być razem, musi to być absolutnie świadoma decyzja, a nie jakieś szaleństwo hormonów.

A jaka była Państwa droga do małżeństwa?
A.: Długa…Chodziliśmy razem do szkoły średniej.
Michał: To może powiem ja, dobrze?
A.: Tak, bo to wszystko Twoja wina (śmiech).
M.: Tak, tak. Ponoszę pełną odpowiedzialność (śmiech). Rzeczywiście chodziliśmy razem do szkoły średniej, do jednej klasy. Początkowo jakoś nie zwracałem na Anię uwagi. Zainteresowała mnie podczas wakacji po II klasie, gdy w trakcie wakacyjnego rajdu po Górach Świętokrzyskich zwrócił na nią uwagę mój cioteczny brat Marcin. I potem przez całą III klasę próbowałem, jak wariat, zdobyć jej względy, co okazywało się bezskuteczne. I kiedy w końcu zrezygnowałem, wtedy Ania stwierdziła, że może jednak coś z tego będzie. I od tego czasu, czyli od IV klasy szkoły średniej, jesteśmy parą. A mamy teraz oboje po 39 lat.

To spory staż. Ale jednak od nastoletniej fascynacji do decyzji o małżeństwie droga była zapewne długa. Jak się buduje tę pewność, że wybieramy właściwą osobę na całe życie?
M.: Dla mnie to była naturalna konsekwencja tego, że się spotykaliśmy przez parę lat. Nie wyobrażałem innej przyszłości.
A.: Ale to też nie było takie proste. Michał wyjechał na studia do Warszawy i przez ten czas dość rzadko się widywaliśmy. Napisaliśmy wtedy do siebie bardzo dużo papierowych listów…Mieliśmy takie poczucie, że tęsknimy za sobą, że chcemy być razem. I cieszyło nas każde spotkanie. A potem ślub w kościele, który był dla nas bardzo ważny. Wiedzieliśmy, że oboje odpowiadamy za siebie, ale jednak składamy także przysięgę przed Panem Bogiem. Czyli, z jednej strony ufamy, że On będzie nam we wszystkim pomagał, że nie będziemy sami…, a z drugiej - to przysięga przed Bogiem, czyli…

Zobowiązanie jest jakby większe…
A.: Tak, ale i większe poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że jeśli ludzie nie wierzą i zostają z jakimś poważniejszym problemem sami, to sobie zwyczajnie nie radzą. Nie bardzo mają do kogo się uciec.

Państwo zdecydowaliście się na bycie razem ze świadomością, że jedna strona będzie tej drugiej potrzebowała bardziej. To jest Wasze świadectwo życia. Czy ma Pani poczucie poświęcania się?
A.: Absolutnie nie. Mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem. I ja nie mogę patrzeć na to, że jest chory, czy że czegoś mu brakuje…Mnie też pewnie czegoś brakuje, nie jestem chora, ale mam pewnie jakieś wady, które dla kogoś innego byłyby przeszkodą i nie mógłby się ze mną związać. A Michał jest dobrym człowiekiem, a to że jest chory, to sprawa drugorzędna.
M.: Myślę, że moja choroba nie była najważniejsza…najważniejsza była nasza miłość. Choroba gdzieś tam była w tle…wiedzieliśmy o tym, że ona jest, natomiast nie była tak ważna. U wielu ludzi te inne rzeczy grają pierwszoplanową rolę…, a to że ktoś jest za biedny albo pochodzi ze złej rodziny…zawsze coś przeszkadza.

A czy towarzyszyły Państwu jakieś lęki przed decyzją o związaniu się na całe życie?
A.: Nie wiem, jak mój mąż, ale powiem, jak ja to odczuwałam. Moi rodzice dali mi przykład. Byli (bo tata już nie żyje) małżeństwem prawie idealnym. Mieli swoje problemy, wady, jakieś kryzysy czasem…, ale przez wiele osób byli postrzegani jako naprawdę dobre małżeństwo.
M.: Między innymi przeze mnie…
A.: Bo oni rzeczywiście bardzo się kochali. Pokazali nam, jak powinno wyglądać małżeństwo. Że można siedzieć razem przy stole, rozmawiać o rzeczach ważnych i mniej ważnych, chodzić na spacer, trzymając się za ręce, czyli najprościej mówiąc, lubić ze sobą być. Dobrze jest mieć kogoś po swojej stronie, kogoś bliskiego, kto będzie nas wspierał w trudnych chwilach i z kim możemy także podzielić się radością.

Dziękujemy za rozmowę.