Z tacy i na tacę
15 kwietnia 2013 roku pani Alicja Jackowska – jako pierwsza świecka osoba – otrzymała nagrodę Salezjańskiej Inspektorii św. Jacka: Mir! Od ponad 30 lat Pani Alicja pracuje w kancelarii parafii św. Krzyża w Kielcach. Nigdy wcześniej jednak nie udało się jej skusić na wywiad do „Oratora”. I wreszcie nagroda rozwiązała jej język.
Tomasz Kijowski sdb: Czy zdarza się Pani czytać „Oratora”?
Alicja Jackowska: Zdarza mi się nie czytać.
TK: Od której strony Pani rozpoczyna? Bo wielu czytelników rozpoczyna od rubryki, którą od lat Pani przygotowuje, czyli od „Bardzo konkretnie”.
AJ: Rzeczywiście spotkałam się z tą opinią, że dla wielu to najpewniejsze i najprawdziwsze dane: kto został ochrzczony i kto umarł. Ja czytam zwykle od deski do deski. Choć najbardziej lubię wywiady przeprowadzane przez Redakcję.
TK: Co zmieniłaby Pani w „Oratorze”, którego jest współtwórcą?
AJ: Wiem, że pismo – podobnie, jak cała salezjańska działalność – ma na oku młodzież. Czasami brakuje mi czegoś dla ludzi w moim wieku i starszych. Tak myślę, że to oni są jednak głównymi czytelnikami naszego pisma.
TK: Jak traktuje Pani Mir ostatnio przyznany?
AJ: Nikt mnie na rękach z tego powodu nie nosi ani nie parzy mi kawy :-). A tak na poważnie, to jest wielka radość z powodu zaufania, jakim się mnie darzy. Począwszy od ks. Sznajdera, który przyjął mnie do pracy, gdy miałam lat 20, aż po obecnego proboszcza ks. Zygmunta. Przy każdej zmianie przełożonego i proboszcza miałam poczucie, że mogę przestać tu pracować. Za każdym razem odnawiano mi kredyt zaufania. Dlatego ta nagroda jest dla mnie przede wszystkim wyrazem tego zaufania i wdzięczności za niezbędną w tej pracy dyskrecję.
TK: Jak w ogóle tu Pani trafiła?
AJ: To trochę sprawa mojej rodzonej siostry, która wstąpiła do salezjanek. Dzięki niej porzuciłam oazę i przeniosłam się do oratorium. Tak więc, po niespełna rocznej pracy w Ruchu trafiłam od razu do kancelarii. Później wyszłam za mąż i dość szybko byłam w ciąży. Nieco krępowała mnie ta sytuacja, że młoda dziewczyna tak często wchodzi i wychodzi z plebanii. Prosiłam ks. Grzyba, aby mnie zwolnił. On się tylko śmiał i prosił, abym przychodziła przynajmniej w godzinach otwarcia kancelarii. Tak więc nigdy nie przerwałam pracy w parafii św. Krzyża.
TK: Co daje Pani najwięcej satysfakcji w tej pracy?
AJ: Nie lubię sprawozdań do ZUS-u, które od pewnego czasu wchodzą w zakres moich obowiązków. Praca w kancelarii to w dużej mierze prowadzenie ksiąg i kartoteki. Lubię ją, ale to kontakt z ludźmi, pamiętanie ich twarzy, historii, tego, gdzie mieszkają, daje mi najwięcej satysfakcji.
TK: A propos kartotek. Kiedy kancelaria zostanie całkowicie zinformatyzowana?
AJ: Od czasu wejścia programu komputerowego Fara wszystkie dane są na bieżąco wprowadzane do systemu. Chodzi o tzw. księgi parafialne: chrztów, zmarłych itp. Natomiast sprawa wygląda nieco gorzej, jeśli chodzi o bieżące korygowanie danych w kartotekach. Jesteśmy zbyt dużą parafią i wymagałoby to zatrudnienia jeszcze jednej osoby. Łatwiej jest to osiągnąć w mniejszej parafii. Takiej na przykład jak w Niewachlowie.
TK: Jakie seriale ogląda Pani w telewizji?
AJ: Od czasu przeprowadzenia się z Barwinka prawie żadnych.
TK: A z internetem ma Pani kontakt?
AJ: Tak, ale też niewielki.
TK: Pytam o to, bo ciekawi mnie, czy obraz Kościoła tam prezentowany jest podobny do tego, jaki widzi Pani będąc w kościele i w kancelarii.
AJ: To ciekawe pytanie. Ja, z jednej strony, daję na tacę a z drugiej, z niej żyję. Rzeczywiście, oprócz tych zadań, o których już rozmawialiśmy, mam poczucie, że jestem łącznikiem pomiędzy ludźmi a księżmi i pomiędzy księżmi a ludźmi. Niestety wielu parafian kompletnie nie ma wyobrażenia o tym, że Kościół to też świat kancelarii parafialnej, czyli pewnego porządku prawnego i formalnych dróg. Stąd rodzą się czasami nieporozumienia czy pretensje.
TK: Jest Pani w radzie parafialnej. A gdyby została Pani szefową rady świeckich przy episkopacie, do czego w pierwszym rzędzie zachęcałaby Pani biskupów?
AJ: Zachęcałabym, aby biskupi mówili o potrzebie dobrego kontaktu duszpasterzy z ludźmi. Widzę osoby przychodzące do kancelarii i czasami myślę, że można by te sprawy załatwić inaczej. Wiem, co to znaczy być petentem w różnych urzędach. Mam czasami wrażenie, że Wam wiele spraw idzie łatwiej dzięki koloratce. I myślę, że do tego wczucia się w rolę petenta zachęcałabym biskupów i księży. I trochę więcej pokory. Zwłaszcza do tych ludzi, których jeszcze mamy w Kościele. Bo jak trzeba się bronić przed atakami, rozumiem – należy być twardym, ale w stosunku do swoich - trochę pokorniej.
TK: Dziękuję za rozmowę, życzliwość, której wiele razy doświadczyłem i życzę wielu radości na naszym salezjańskim „podwórku”.