Sypie się stary tynk…(wcale nie o naszej świątyni)
„Mama niepraktykująca …”
Od dwóch lat prowadzę swój własny (można powiedzieć autorski) projekt przygotowujący rodziców do właściwego i pogłębionego przeżycia przyjęcia Komunii św. przez ich dzieci. Ma on na celu powrót, czasem po wielu latach, do przemyślenia swojej wiary, uczestnictwa w życiu sakramentalnym, ogólnie mówiąc uczestnictwa czy jego braku w życiu swojego parafialnego Kościoła. Musze przyznać, że jestem z tego dwuletniego doświadczenia zadowolony a i głosy, które docierają do mnie od odbiorców (rodziców) potwierdzają słuszność obranego kierunku. Wymaga on więcej pracy i czasu ode mnie …ale widzę, że naprawdę warto. Także frekwencja rodziców na tych szczególnych spotkaniach jest prawie 100%.
Już wyjaśniam, o co chodzi. Weryfikacja obecności jest traktowana przeze mnie bardzo indywidualnie, tzn. wykonuję telefony do rodziców, którzy byli nieobecni na spotkaniu w miesiącu. Rozmowa w zdecydowanej większości jest dla mnie pozytywna i budująca. Powodem jest zazwyczaj choroba czy uzasadniona przeszkoda. Jednak w tym roku po raz pierwszy zdarzył się przypadek pewnej mamy, która po krótkiej dyskusji na temat jej nieobecności, stwierdziła że „jest osobą niepraktykującą i nie jest zainteresowana spotkaniami … i ja nic nie mogę zrobić, bo i tak jej dziecko pójdzie do Komunii św.”
Mogłem się z wami tym publicznie nie dzielić, bo przecież jedna mama na 109 mam w tym roku to mniej niż 1% …. Ale obawiam się, że takich przypadków na przyszłość będzie więcej … Ponadto mogę przypuszczać, że ta mama była jedyną, która odważyła się przyznać do swojej rozłąki z Kościołem praktykującym i nasza rozmowa była tylko konsekwencją jej wyboru, choć to jej oczywiście nie usprawiedliwia. Pomijam już sposób rozmowy ze mną, pewien brak grzeczności w stwierdzeniu, że ja w tej sytuacji nie mam nic do gadania.
Piszę o tym, by sprowokować dyskusję na ten temat.
Czy ksiądz może „wymusić” przynajmniej współpracę rodziców z osobami przygotowującymi ich dzieci do przyjęcia sakramentów?
Jakie szanse ma dziecko na przyjmowanie częstej Komunii św. w sytuacji, kiedy rodzice deklarują się jako zdecydowanie niepraktykujący?
Czy dziecku nie wyrządza się krzywdy dopuszczając je do przyjęcia pierwszej Komunii św., a później celowo zaniedbuje się jego roczne uczestnictwo w sakramencie spowiedzi czy Komunii św. ?
Od czasu do czasu lubię posłużyć się nie moim tekstem. Jest wiele znakomitych osób, które potrafią zdecydowanie lepiej opisać naszą rzeczywistość. Mam też świadomość, że niestety mniejszość katolicka czyta „Gościa Niedzielnego” (nie mówiąc już o „Tygodniku Powszechnym”) czy posiłkuje się katolickimi portalami typu deon.pl, gosc.pl, areopag21.pl. Tym razem nie podając autora (zabieg celowy, gdyż wiele osób nie przeczytałoby poniższych rozważań) dzielę się z wami przemyśleniami na temat aktualnej sytuacji w polskim Kościele.
„Laicyzacja życia społecznego sprawia, że z fasady sypie się stary tynk. Bo nasz „katolicki naród” prawdopodobnie aż tak bardzo katolicki nie był. Sakramentalne małżeństwo, komunia wielkanocna, niedzielna Msza i wiele innych praktyk było poniekąd wymuszone przez kulturowe wzory i nacisk środowiska. Często była to wiara pozorna – zachowanie zewnętrznych praktyk stwarzało pozory powszechnej religijności. Dzięki kryzysowi i laicyzacji to się zmienia. Kto dziś wstępuje do seminarium ze względów materialnych lub ambicjonalnych? Do zakonów już nie muszą iść dziewczyny, które pragną poświęcić się służbie chorym i ubogim, bo mogą to czynić w ramach wolontariatu lub zawodowo, w wielu instytucjach i organizacjach pozarządowych. Związki niesakramentalne dawno przestały się spotykać z dezaprobatą rodziny i środowiska. Można przewidywać, że „ślub kościelny” będzie postrzegany jako „sakrament małżeństwa”, a nie tradycyjny obrzęd, obowiązujący także tych, którzy z sakramentami nie mają i nie chcą mieć do czynienia. A status księdza? Coraz rzadziej do posiadania autorytetu wystarcza sam fakt bycia duchownym. Mieszkańcy wielkich miast i miejscowości podmiejskich często omijają własną parafię i szukają kościoła, w którym liturgia oraz kazanie odpowiadają ich oczekiwaniom. Owszem, niektóre kościoły pustoszeją lub służą osobom starym, ale inne pękają w szwach i są wypełnione młodzieżą.
Nie łudźmy się, są i zawsze będą ludzie szukający bezpieczeństwa, przerażeni szybkimi zmianami, unikający trudnych pytań, z lękową agresją odnoszący się do inaczej myślących, wszędzie dopatrujący się wrogich sił. Źle by było, gdyby to oni zdominowali Kościół, lecz sądzę, że nie ma obawy. Po śmierci Jezusa Apostołowie siedzieli w domu zabarykadowani „ze strachu przed Żydami”. Coś się jednak takiego stało, że przestali się bać, otworzyli drzwi i poszli na cały świat.
Media, niestety, mają skłonność szakali: węszą padlinę. Każdy skandal jest medialny. Normalność, dobro – znacznie mniej. Czytam w gazecie o kryzysie Kościoła i wiary, a potem jestem na rekolekcjach wielkopostnych u dominikanów i nie wiem, czy o ten sam Kościół chodzi gazecie, czy o jakiś inny. Szklanka do połowy pusta czy w połowie pełna? Zawsze jedni się będą cieszyć, że Bóg umarł i leży w grobie, inni będą się radowali, że zmartwychwstał. I zawsze będzie Tomasz, który wątpi, ale nie odchodzi”.
Czytając teraz całą moją stronę, widzę związek mojej pierwszej refleksji z tą nie moją…