Szkoła przetrwania, czy wychowania?

Zapytałam sąsiadkę, dlaczego woli robić zakupy w osiedlowym sklepie, a nie w handlowym molochu. „Nie czuję się tak anonimowo i mogę porozmawiać ze sprzedawcą”. I przyszło mi na myśl, że w szkole jest podobnie. Mniej liczna klasa, mniejsza szkoła, daje szansę na powstanie społeczności, w której są głębsze więzi. Powstaje wspólnota ludzi utożsamiających się z miejscem. Nikt nie jest samotną wyspą, a nauczycielowi łatwiej poznać wychowanków i nawiązać z nimi dobry kontakt. Małe jest piękne, a przynajmniej ma wielką szansę takie się stać. Obecnie utyskujemy na niż demograficzny. Szkoda, że klasy nie są 16-22 osobowe i jedynie na językach obcych („arystokracja” wśród innych przedmiotów) występuje podział na takie grupy. Duże szkoły i liczne klasy przypominają poligon. Toczy się walka o przetrwanie (oceny, promocje, dominację, pozycję w grupie). Aby zaistnieć, trzeba zrobić coś innego, choćby głupiego, zwrócić na siebie uwagę, prowokować, mieć gadżety współczesności, modne ciuchy, czy eksperymentować z używkami, słuchać określonej muzyki, istnieć na Facebooku, i jak w dżungli – przynależeć do grupki współplemieńców, mówiących tą samą „łaciną”. Warto więc zadać sobie pytanie, czy dzisiejsza szkoła jest miejscem przetrwania czy wychowania? A może po części jednym i drugim? Wiele zależy od uczniów, rodziców i kadry pedagogicznej, od atmosfery tego miejsca, osobowości wychowawców, zaangażowania... W większości szkół lawinowo spada motywacja do nauki, bo pragmatyczna młodzież zauważa, że wykształcenie nie jest gwarantem posiadania pracy i godnych zarobków, a drzwi do sukcesu częściej otwiera magiczne słowo „znajomości”. Nierzadko młodzież traktuje edukację jak zło konieczne, przymus obowiązujący w naszym kraju do 18 roku życia. Bywa, że uczęszczają na lekcje bardziej w celach towarzyskich niż naukowych. Lubią przebywać z rówieśnikami i nawiązywać znajomości, wymieniać się wiadomościami, a także pożartować. Jednak taka motywacja jest niewystarczająca, by móc efektywnie nauczać i wychowywać, dlatego ten proces staje się coraz trudniejszy. Dochodzą do tego jeszcze inne problemy uczniów: rodzinne, zdrowotne, okresu dojrzewania, uczuciowe, emocjonalne, materialne, konflikty z prawem itd. Natomiast nauczyciel wtłaczany jest przez system edukacji do roli urzędnika-biurokraty zasypywanego dokumentacją. Realizuje program, obsługuje tablicę interaktywną, jest koordynatorem procesu nauczania, ocenia… Już coraz mniej rozmawia w klasie, a coraz więcej komunikuje się, informuje, klika. A gdzie piękna sztuka retoryki, rozmowa, dyskusja? Nowe narzędzia dydaktyczne (tablety, laptopy, komputery) nie zastąpią człowieka, relacji międzyludzkich, więzi tworzonych przez język mówiony, żywy. Kto ma dziś czas porozmawiać z młodymi, kto opanował sztukę konwersacji i mówi tak, że jest słuchany oraz potrafi wciągnąć do dialogu jak Sokrates, ten ma klucze do wychowywania, nauczania i ten wróci ze szkoły do domu z tarczą.

Małgorzata Górzyńska