Szlachetny Jubilat...czyli o Srebrnym Jubileuszu ks. Jerzego Szkierta

Nasza rozmowa miała miejsce dzień przed Jubileuszem 25-lecia pełnienia posługi kapłańskiej. Wrażliwy, otwarty i ciepły człowiek. Do tego autentyczny i oddany swojej posłudze ksiądz. To obraz mojego rozmówcy – Księdza Jubilata – Jerzego Szkierta.


Justyna Kuśtowska: Spotykamy się w szczególnym dla Księdza momencie – w przeddzień 25. rocznicy święceń kapłańskich. Kiedy – wtedy jeszcze Jerzy – zrozumiał, że chce w przyszłości zostać księdzem Jerzym?
Ks. Jerzy Szkiert: Przypomina mi się takie wydarzenie, jeszcze z czasów, kiedy byłem dzieckiem. Pochodzę z Jawiszowic – miejscowości nieopodal Oświęcimia. Do mojej ówczesnej parafii przyjeżdżali na rekolekcje księża sercanie. Pamiętam, że kiedy jeden z rekolekcjonistów stał na ambonie i przemawiał, ja – wtedy kilkuletni chłopiec – patrzyłem na niego i, szczerze mówiąc, to mu...współczułem. Myślałem: „Jaki ty jesteś biedny. Nie będziesz mógł mieć żony” (śmiech). Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że w przyszłości również i ja stanę na ambonie jako ksiądz. O kapłaństwie nie myślałem do ósmej klasy szkoły podstawowej.

Zatem wnioskuję, że o powołaniu do kapłaństwa zaczął Ksiądz myśleć jako nastolatek. Co wpłynęło na to, że jednak podjął Ksiądz decyzję o wybraniu w swym życiu drogi powołania do służby Bogu?
Wpływ miała na to na pewno atmosfera domu rodzinnego. Zostałem wychowany w atmosferze religijności. Zdrowej religijności. Tata był górnikiem. Kiedy wychodził do pracy, zawsze mówił nam „Szczęść Boże”, a mnie i rodzeństwu czynił znak krzyża na czole. Nawet teraz, chociaż minęło wiele lat, wspominam codzienną wieczorną modlitwę, odmawianą wspólnie z rodzicami. Moją ulubioną, ale już osobistą modlitwą, była wtedy modlitwa Pawła VI. Do tej pory ją pamiętam i czasami odmawiam. To była modlitwa o...powołania.

Wygląda na to, że w Księdza przypadku modlitwa okazała się wyjątkowo owocna. Modląc się o powołania, wymodlił Ksiądz i własne powołanie kapłańskie...
Tak, ta modlitwa działa (śmiech). Powiem szczerze, że zawsze wyczekiwałem momentu osobistej modlitwy. Po odmówionym wraz z rodzicami pacierzu, szedłem do góry, do swojego pokoju i tam w odosobnieniu modliłem się właśnie słowami modlitwy Pawła VI.

Wielu kapłanów mówi mi o tym, że powołanie pomogły im rozpoznać inne osoby. Czy Ksiądz też spotkał w swoim życiu swego rodzaju „przewodnika”?
Dla mnie takim ojcem, w sensie duchowym, był i jest ks. Michał Boguta – mój katecheta z młodzieńczych czasów. Właściwie to od spotkania z nim zaczęła kiełkować we mnie myśl o kapłaństwie. Pamiętam, jak wiele lat temu powiedział: „Wiesz Jurku, mógłbyś pójść do szkoły salezjańskiej w Oświęcimiu”. Byłem wtedy ministrantem w około 7-8-osobowej grupie lektorów, z których pięciu wstąpiło później do seminarium. Ten sam ks. Boguta powiedział mi też o zgromadzeniu salezjanów. Od tego momentu – kiedy zaproponował mi naukę w szkole salezjanów w Oświęcimiu – o której istnieniu nawet nie wiedziałem, choć wstyd się do tego przyznać, ponieważ mieszkałem zaledwie kilka kilometrów od niej (śmiech), rozpoczęła się moja przygoda z salezjanami.

Nauka w szkole przepełnionej duchowością św. Jana Bosko – założyciela salezjanów – umocniła Księdza w przekonaniu, że chce Ksiądz zostać kapłanem?
W szkole uczyłem się warsztatu stolarza. Ogromne wrażenie wywarł wtedy na mnie ks. Marian Król SDB. Pewnego dnia zaproponował mi wyjazd do Szczyrku na Górkę. Tak rozpoczęła się droga już poważnych i myśli, i czynów w stronę zostania księdzem salezjaninem. Po zakończeniu szkoły zawodowej podjąłem decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia.

Jako nastolatek marzył też Ksiądz o karierze scenicznej...
Tak, tak (śmiech). Kiedy przyszedł moment wyboru drogi życiowej, mamusia i tatuś zapytali mnie: „Jurku, kim chciałbyś zostać?”. Odpowiedziałem: „Chciałbym zostać...aktorem!”. Takie miałem młodzieńcze marzenie. Pamiętam, że rodzice, tacy zakłopotani, powiedzieli wtedy: „Jurku, a skąd my weźmiemy tyle pieniędzy, żebyś ty został aktorem?” (śmiech). Mówię o tym, żeby podkreślić też taką troskę rodziców o mnie i moją przyszłość.

Zaledwie kilkanaście godzin dzieli Księdza od Jubileuszowej Eucharystii. Jakie uczucia towarzyszą Księdzu przed tą uroczystością?
Jestem wzruszony. Momentami nie dowierzam, że to już 25 lat pracy kapłańskiej. Ten Jubileusz traktuję jako wdzięczność za dar mojego powołania. To też swoiste podziękowanie dla wszystkich tych, których spotkałem na swojej drodze. Tych, którzy pomogli mi i wciąż pomagają, żebym mógł godnie przeżyć moje kapłaństwo.

Jeden z księży powiedział mi przy okazji wspólnej rozmowy, że do tej pory jego kapłańskie życie jest „usłane różami”. Róża to piękny kwiat, ale niestety ma też kolce. Jak jest z kapłaństwem Księdza Jerzego? Czy przez ten okres 25 lat poznał Ksiądz też i ciernie...?
Pamiętam doskonale rok 1983. Zostałem wtedy – jeszcze jako kleryk – bardzo dotkliwie pobity przez przedstawicieli tamtejszego układu politycznego. To był dla mnie moment pewnego rodzaju załamania psychicznego, ale też i zdrowotnego. Ze względu na stan zdrowia pojawiły się nawet obawy, czy moje kapłaństwo dojdzie do skutku. Przerwałem wtedy studia. To był taki moment, w którym pojawiło się mnóstwo pytań, m.in. „Co będzie dalej?”. Na szczęście wszystko ułożyło się pomyślnie.

A te piękne momenty? W trakcie 25 lat posługi z pewnością było też wiele chwil, które napełniły Księdza radością i optymizmem.
Najpiękniejszymi chwilami były i są dla mnie te, kiedy mogę pomóc drugiemu człowiekowi. Zwłaszcza w sakramentalnej spowiedzi. Kiedy ktoś odchodzi taki inny, odmieniony i po prostu dziękuje. Piękne momenty to również Eucharystia. Im bliżej Jubileuszu, tym bardziej zaczynam rozumieć swoje kapłaństwo i coraz silniej odczuwam potrzebę Eucharystii. W byciu księdzem cieszy mnie to, że mogę dawać innym siebie, ale również przybliżać ich do Boga.

Księdza Jubileusz przepełnia też symbolika...Uroczystość przypada na 18 maja – dzień urodzin św. Jana Pawła II, dodatkowo w roku Jego kanonizacji...Wiem, że postać Papieża Polaka odegrała w Księdza życiu znaczącą rolę.
Święty Jan Paweł II wywarł na mnie ogromny wpływ. Mogę nawet powiedzieć, że odcisnął na mnie piętno swojej osoby. Znałem Go osobiście, jako kardynała Karola Wojtyłę, ponieważ w 1974 roku mnie bierzmował. Do dziś pamiętam, jakie mi zadał pytanie. Brzmiało: „Co to jest łaska uświęcająca?”. Nadal mam też drewniany krzyżyk z bierzmowania z błogosławieństwem i podpisem: ks. kardynał Karol Wojtyła. Kolejne spotkanie to rok 1975 – kiedy witałem Go bukietem goździków na oświęcimskim korytarzu, jako wychowanek. Przyjeżdżał często do Oświęcimia na spotkania dekanalne. Będąc księdzem, pielgrzymowałem do Watykanu, żeby Papież Jan Paweł II poświęcił kamień węgielny. Uczestniczyłem też w beatyfikacji i kanonizacji Jana Pawła II. W trakcie tej pierwszej uroczystości udało mi się nawet dojść do ołtarza i odprawiać Mszę Świętą. Czuję silną obecność św. Jana Pawła II w moim życiu.

Również na obrazku jubileuszowym podkreślił Ksiądz obecność św. Jana Pawła II w swoim życiu...
Na moim obrazku znajdują się dwa motta. Są swoim uzupełnieniem. Pierwsze powtórzyłem z obrazka prymicyjnego. Brzmi: „Wszystko otrzymałem w darze, abym stał się nieustannym darem dla innych”. W drugim – na dalsze lata kapłaństwa – zwracam się do św. Jana Pawła II: „Proszę Cię, święty Janie Pawle II, niech tak pozostanie na zawsze”. Tymi słowami proszę Go o to, żeby moje kapłaństwo, chociaż w części było podobne do Jego posługi.

Piękne motta i zawarte w nich prośby. Czy poza nimi ma Ksiądz jakieś marzenia na następne lata pełnienia posługi kapłańskiej?
Chciałbym być...autentyczny. Wciąż angażować się w kapłaństwo i swoją pracę. Żeby cały czas żyć w prawdzie. Niczego nie udawać i nie oszukiwać. Tak, jak byłem prawdziwy do tej pory – przez 25 lat kapłaństwa – tak prawdziwy chcę być dalej.

Tego oraz wszelkiego dobra i Łaski Bożej życzę Księdzu na dalsze lata posługi kapłańskiej. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Kuśtowska

PS. Oto słowa osobistej refleksji i wdzięczności, które Ksiądz Jerzy pragnie skierować do tych, których spotkał na swojej drodze.

Dziękuję całej Wspólnocie Parafialnej. Spotykałem się tu zawsze z ogromną życzliwością i wdzięcznością – chociaż może nie zawsze na nią zasługiwałem. Jeśli świadectwo mojego życia nie zawsze było godne i dobre – przepraszam. Dziękuję wszystkim, których spotkałem na ziemi kieleckiej – Współbraciom, Księdzu Zygmuntowi – z którym razem przyszliśmy do parafii, Ministrantom i ich Rodzicom, Parafianom.
Bardzo dziękuję mojej Rodzinie. W sposób szczególny podziękowania kieruję na ręce mojej kochanej, chorej Mamusi, która nie mogła być na Jubileuszu w Kielcach, gdyż nie pozwolił Jej na to stan zdrowia. Mamusiu – wiem, że to dzięki Tobie jestem takim człowiekiem, jakim jestem. Codziennie modlisz się za mnie. Pamiętam, że kiedyś wszedłem do Twojego pokoju i zobaczyłem jak odmawiasz na klęcząco Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Bardzo zawstydziłem się wtedy, jako ksiądz, bo sam nie potrafiłem tak pięknie odmawiać tej modlitwy.
Dziękuję mojej Siostrze Bożence, do której zawsze mówiłem „Siostra Teresa”. Kiedy zachorowała Mamusia, a później Brat – śp. Krzysztof – opiekowała się Nimi. Serdecznie Ci za to dziękuję.
Bóg zapłać – Mamusiu. Bóg zapłać – Bożenko. Szczęść Wam Boże.

ks. Jerzy Szkiert SDB