Powrót do źródeł...
Myślałam, żeby napisać coś niezwykłego, coś naprawdę fajnego o tej szczególnej pielgrzymce i dochodzę do wniosku, że to zupełnie niepotrzebne. Na pozór była to zwyczajna podróż, której celem było wzięcie udziału w uroczystościach kanonizacyjnych Jana Pawła II. Podróż, którą połączyliśmy z szeregiem atrakcji dla młodzieży. Zanim dotarliśmy do Rzymu, odwiedziliśmy kilka pięknych miejsc: Wenecję, Florencję i potężny park rozrywki Mirabilandię, gdzie spędziliśmy osiem godzin na zabawie. Wenecja urzekła nas pięknem kanałów i Morza Adriatyckiego, nad którym jest położona. Mogliśmy podziwiać gondole pływające po kanale weneckim, piękną architekturę miasta oraz Bazylikę świętego Marka, w której znajdują się jego relikwie. I tak upłynął nam pierwszy dzień pielgrzymki, nie licząc podróży. Kolejny dzień to pobyt w stolicy Toskanii, u stóp Apeninów, czyli we Florencji. Miasto położone nad rzeką Arno zachwyca pięknem urokliwych uliczek, mostami m.in. Mostem Złotników, wspaniałymi kościołami i pałacami oraz małymi kawiarenkami, gdzie można wstąpić na aromatyczną kawę.
W czasie podróży doświadczyliśmy wielkiej życzliwości ludzi, przede wszystkim salezjanów i osób z nimi współpracujących. W Faenzy, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg, animatorzy salezjańscy przyjęli nas pyszną obiadokolacją: makaron, szynka parmeńska i maca. Każdy mógł liczyć na dokładkę. We Florencji salezjanie pozostawili do naszej dyspozycji kuchnię z jadalnią, kaplicę i salę gimnastyczną, w której spaliśmy.
Po przebyciu ok. 1700 km bezpiecznie dotarliśmy do Rzymu. Najpierw udaliśmy się do domu generalnego, gdzie mieliśmy zapewniony nocleg. Przywitał nas ks. Bogusław Zawada sdb. Chwila na rozpakowanie bagaży i ruszyliśmy na podbój Rzymu. Nasz przewodnik, Sebastian Wiśniewski, koadiutor salezjański, zaprowadził nas do najpiękniejszych miejsc Wiecznego Miasta. Zobaczyliśmy m.in. Schody Hiszpańskie, Zamek Świętego Anioła, Watykan, Fontannę di Trevi, Koloseum oraz wstąpiliśmy do najlepszej lodziarni w mieście. Zmęczeni, powróciliśmy do domu generalnego na obiadokolację, gdzie przyjęto nas wspaniale. Nie tylko stoły wyglądały pięknie i uroczyście, ale też potrawy, które mieliśmy możliwość smakować, były zaiste królewskie. W przededniu uroczystości kanonizacyjnych część osób z naszej grupy udała się na Plac św. Piotra, aby czuwać. Pozostali, w tym również ja, wyruszyli na Mszę świętą dnia następnego. Niestety, nie udało się nam dotrzeć do placu, znaleźliśmy sobie miejsce w okolicy Zamku Świętego Anioła. Na początku myślałam, że bezsensowne będzie to stanie w tłumie, bowiem kiepskie nagłośnienie oraz brak słuchawek i radia nie pozwoliłyby mi słyszeć tego, co dzieje się w czasie mszy. Szybko jednak czarne chmury rozgonił wiatr. Oto zjawił się Jan Pospieszalski ze swoim smartphonem i przeczytał zebranym na głos czytania przeznaczone na tę uroczystość. Do przeczytania ewangelii złowił przechodzącego obok przypadkowego księdza. Nie dość, że była ewangelia, to i kazanie w gratisie dostaliśmy. Ów przypadkowy ksiądz mówił, że w tych trudnych czasach, kiedy mamy kryzys powołaniowy, każdy z nas, wierzących, jest powołany do głoszenia dobrej nowiny i świadczenia o prawdzie. Myślę sobie: to chyba będzie na tyle, ot cała moja msza, dwie godziny ciszy, gdy nagle z obłoków spada czerwone radyjko, z którego dobywa się głos w języku polskim, relacja z uroczystości wraz z tłumaczeniem. No to jestem uratowana – myślę. Każde słowo dobywające się z tego małego radyjka było na wagę złota i chwała Panu, że bateryjki nie zawiodły.
Powrót do źródeł...To historia sprzed kilku lat, a dokładnie z 2008 roku, kiedy z grupą młodzieży udaliśmy się do źródeł Sanu. San jest jedną z większych rzek, dlatego moje wyobrażenie o jego źródłach było wielkie. Spodziewałam się czegoś spektakularnego. To, co zobaczyłam na miejscu, czyli błoto i nieznacznie ruszającą się wodę pośród czegoś na kształt strumyka, zupełnie nie spełniło moich oczekiwań. Przeżyłam ogromny zawód. Teraz często wracam do tego momentu i czerpię z tego pewną naukę, tzn. wielkie rzeczy nie tworzą się ot tak, wymagają czasu cierpliwości, pracy, a ich początek jest zupełnie niepozorny. W 2011 roku, będąc na Światowych Dniach Młodzieży, przeżyłam kolejny zawód. Jadąc tam, spodziewałam się doznań niezwykłych. I znów się zawiodłam. Jadąc na kanonizację, ponownie miałam wewnętrzne przekonanie, że tego szczególnego dnia w Rzymie będą się działy cuda. Spektakularności nie było, myślę jednak, że ziarno rzucono na żyzną glebę i będzie ono wzrastać. Bo może chodzi właśnie o te zwykłe rzeczy, prozę dnia, prostą i niepozorną codzienność, w której doświadczamy wielu małych cudów zupełnie za darmo.