Nie do wiary?
Wielu młodych ludzi przestaje chodzić do kościoła z powodu buntu czy zmiany własnych przekonań. Czy oni jednak dalej wierzą? Większość odpowiada twierdząco, lecz, według mnie, tak to nie działa. Wszyscy, którzy nie chodzą do kościoła, powiedzą, że to nic złego. Wiem o tym, ponieważ sama tak robiłam, ale teraz myślę, że się myliłam.
Kiedy zaczęłam przygotowanie do bierzmowania, totalnie je olewałam. Rodzice zmusili mnie, bym poszła, więc chodziłam. Po około 2-3 miesiącach zaczęłam się dziwnie czuć w kościele. Najpierw wydawało mi się, że ktoś non stop na mnie patrzy. Co dziwne, okazywało się, że nikt mnie nie obserwuje. Potem śpiew. Coś, co zawsze sprawiało mi przyjemność, teraz okazywało się ciężarem, czymś rozdzierającym od środka. Każda kolejna msza sprawiała, że czułam się gorzej. Choć nie chciałam, chodziłam coraz częściej, ponieważ co dwa tygodnie zaraz po mszy mieliśmy spotkania. Nie wiedziałam, co się dzieje. Pewnego razu spotkałam koleżankę ze szkoły i przegadałyśmy całe nabożeństwo. Wtedy czułam się dobrze, chociaż ludzie uciszali nas, bo śmiałyśmy się naprawdę bardzo głośno. Następnego dnia kolega z klasy, ministrant w tamtejszym kościele, zwrócił mi na to uwagę. Co prawda, wysłuchałam go, ale w myśli wyzwałam z powodu jego pobożności. Nie żałowałam tego, co zrobiłam. Nie uważałam na katechezach, a nawet twierdziłam, że ksiądz to idiota i nie zna się na życiu. Moje zachowanie nie zmieniło się aż do wigilii klasowej. Wtedy wsłuchałam się we fragment Biblii o narodzeniu Chrystusa i uznałam, że ten rok zacznę od nowa, od początku, tak jakby wcześniej nie było nic, tylko nie bardzo wiedziałam jak. Podczas składania życzeń jeden z kolegów, ten sam, który wcześniej zwrócił mi uwagę na moje zachowanie na Mszy Świętej, życzył mi nawrócenia. Wtedy wcale nie pomyślałam, że jest głupi. Potem poprosił jeszcze, żebym poszła z nim na roraty. Stwierdziłam, czemu nie i tak miałam wstać wcześniej i pomóc mamie. Tradycyjnie roraty to msza poranna, więc wstałam około 500 i choć niechętnie, ubrałam się i poszłam. Nabożeństwo - nic specjalnego. Zwykła msza z takimi samymi co zwykle obrzędami, z podobnym kazaniem. Nie wiem jednak czemu, poczułam, że dobrze zrobiłam. Po prostu byłam spokojna i szczęśliwa. Potem już było tylko lepiej. Zmieniło się nie tylko moje samopoczucie, lecz także życie. Przestałam kłócić się z przyjaciółmi i zaczęłam odnosić sukcesy w tym, co robiłam.
Na początku nie łączyłam ze sobą tego chodzenia do kościoła i odnoszonych przeze mnie sukcesów. Zrobiłam to dopiero po obejrzeniu na lekcji religii filmu „Spotkanie”. Gorąco polecam go wszystkim, którzy nie są do końca pewni swojej wiary. Wtedy okazało się, że to wszystko może mieć ze sobą jakiś związek. Zaczęłam się zastanawiać i doszłam o wniosku, że faktycznie miało, bo to, że kiedyś zwątpiliśmy, nie oznacza, że nie możemy zaznać już dobra. Bóg ma dla nas przygotowaną drogę życia, lecz my możemy nią nie podążyć i nie otrzymać szczęścia. Dziś nie do końca jeszcze zgadzam się we wszystkich kwestiach z księdzem, ale patrzę na wszystko inaczej.