Z tacy i na tacę
W swoim dorobku dziennikarskim przeprowadziłam już wiele wywiadów. Każdy opierał się na przygotowaniu pytań, ustaleniu odpowiedniej kolejności ich zadawania, etc. Taki scenariusz przewidywałam i tym razem. Jednak otwartość i autentyczność ks. Wojciecha Strzeleckiego – nowego duszpasterza w naszej parafii i prezesa Salosu Cortile Kielce – sprawiły, że złamałam dotychczasowe zasady. Takiemu rozmówcy po prostu daje się mówić...jak najwięcej słuchając.
J.K.: Spotykamy się już po raz drugi. Jednak tym razem tematem przewodnim rozmowy będzie...Ksiądz.
W.S.: O ja cię kręcę (śmiech).
J.K.: Przyznam, że odpowiedź dość niekonwencjonalna (śmiech). Zatem spróbujmy tradycyjnie: Czy mógłby Ksiądz powiedzieć na wstępie kilka słów o sobie.
W.S.: Przybył tajemniczy blondyn w czarnym bucie (śmiech).
J.K.: (śmiech) I jak ten Tajemniczy Blondyn czuje się w naszej parafii?
W.S. Kielce nie są mi obce. Kilka razy byłem tu przejazdem. Teraz jestem jako duszpasterz. Powolutku rozpoznaję topografię terenu. Czuję się tu dobrze. Do kieleckiej wspólnoty salezjanów przyjechałem jak do rodziny, więc czuję się tu naprawdę dobrze.
J.K. Ma Ksiądz już 16-letnie doświadczenie kapłańskie...ale parafia Świętego Krzyża jest Księdza pierwszą parafią...
W.S.: Tak, to prawda – jest moją pierwszą parafią. Do tej pory przebywałem w trzech placówkach i wszystkie były miejscami, gdzie nie było parafii. Pierwsza – Zabrze. Tam spędziłem siedem lat w nowo otwartej szkole. Pełniłem tam różne funkcje: wychowawcy klas, nauczyciela religii czy nauczyciela technologii informacyjnych. Później pracowałem też w Oratorium i opiekowałem się Salosem. Następne trzy lata spędziłem w Krakowie. Działałem głównie w Saltromie – Salezjańskim Ruchu Troski o Młodzież. Ostatnią funkcją, jaką pełniłem przed przyjściem do Kielc, było prowadzenie szkoły w Czarnym Dunajcu. Byłem tam przez sześć lat. W związku z tym kielecka parafia jest rzeczywiście tą pierwszą.
J.K. W rozmowach z innymi współbraćmi spotkałam się z opinią, że pierwszej parafii się nie zapomina. Chociaż był Ksiądz w różnych placówkach i pełnił różne funkcje, tym razem jest to dla Księdza pewnego rodzaju, nazwijmy to „nowość”.
W.S.: Tak, to prawda. Ksiądz proboszcz już od jakiegoś czasu „wplata” mnie w cykl zajęć parafialnych, czyli m.in. spowiedź czy odprawianie Mszy Świętej. Teraz to są moje główne zadania.
J.K.: Pojawił się Ksiądz u kieleckich salezjanów w szczególnym dla nich momencie – w trakcie Jubileuszu 100-lecia parafii. Ma to jakieś znaczenie również dla Księdza?
W.S.: Poczytuję to sobie za zaszczyt, że znalazłem się tu w tak niesamowitym czasie. Co ciekawe, u mnie to już chyba taka tradycja. Do Zgromadzenia Salezjańskiego trafiłem również pod znakiem liczby 100. Było to 100-lecie śmierci księdza Bosko. Tu z kolei mam do czynienia ze 100-leciem „życia” parafii.
J.K.: Czyżby jakaś ukryta symbolika?
W.S.: Rzeczywiście. Może wraz z tym 100-leciem istnienia parafii rozpoczyna się i moje nowe życie.
J.K.: Co Ksiądz Wojciech lubi robić w wolnym czasie?
W.S.: Lubię grać na gitarze. To moje hobby, pasja. Wszyscy tu nalegają, żebym w związku z tym zaczął uczyć gry na tym instrumencie (śmiech).
J.K.: Istnieje taka szansa, że miłośnicy gry na gitarze będą mogli skorzystać kiedyś z Księdza nauki?
W.S.: Jasne, że tak. Jeśli tylko nadarzy się okazja chętnie będę dzielił się tym, co potrafię i umiejętnościami, jakimi Pan Bóg mnie obdarzył. Przekazując dalej to, co mi dał Bóg, wyrażę też wdzięczność dla Niego.
J.K. Wiem, że ma Ksiądz też inne zamiłowania. Zdradzi Ksiądz jakie?
W.S.: To są wszelkie sprawy techniczne. Interesuje mnie wszystko, co jest związane z komputerami, Internetem czy nawet...samym okablowaniem. Lubię majsterkować, naprawiać różne rzeczy: mechaniczne, elektryczne. Wszystko lubię naprawiać – nawet sprawy hydrauliczne mnie interesują. Dobrze, może powiem krócej: moje kolejne hobby to naprawianie zepsutych rzeczy (śmiech).
J.K.: Czy inni w związku z Księdza zamiłowaniem do naprawiania prosili o pomoc?
W.S.: W młodości nauczyłem się naprawiać przeróżne rzeczy. M.in. budziki. Pamiętam, że swego czasu byłem w tym tak dobry, że w seminarium wszyscy przynosili mi do naprawy swoje budziki. Księża, inni klerycy. Nawet ludzie z osiedla Dębniki w Krakowie dostarczali je do seminarium, bo...Wojtek naprawi (śmiech).
J.K.: Nie obawia się Ksiądz, że po opublikowaniu tej wypowiedzi scenariusz może się powtórzyć? (śmiech)
W.S.: To już chyba niestety zawód, który umarł. Ja naprawiałem takie tradycyjne mechaniczne budziki. Teraz nastała era tych elektronicznych. Ale...w seminarium nauczyłem się też szewcować. Dwa lata byłem szewcem u takiego naszego pana Jana – koadiutora. On nauczył mnie warsztatu. I znowu...z całego osiedla przynosili buty. A Wojtek naprawiał (śmiech).
J.K.: Z Księdza jest prawdziwa „złota rączka”.
W.S.: Różne rzeczy w życiu robiłem. Co mnie bardzo cieszy. Ja w ogóle jestem osobą lubiącą przygody. Lubię też np. podróżować.
J.K.: Jakie miejsca wybiera Ksiądz najchętniej na cele swoich podróży?
W.S.: Góry. Zwłaszcza Tatry.
J.K.: Tatry mają niesamowity klimat. Miłośnicy tatrzańskich widoków często wybierają samotne wędrówki po górskich szlakach. Jak jest w Księdza przypadku? Wędruje Ksiądz samotnie czy zaraża swoją pasją do gór innych?
W.S.: Nie lubię sam chodzić po Tatrach. I nigdy nie chodzę sam. Za to lubię zabierać ze sobą dzieci i młodzież. Dzięki takim wyprawom dużo zwiedziliśmy: Kościelec, nawet Granaty, Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch, Starorobociański Wierch i wiele innych miejsc. Pobytu w nich nie da się opisać słowami. To trzeba przeżyć.
J.K.: Dziękuję za rozmowę. Życzę sukcesów i samych dobrych chwil w parafii Świętego Krzyża.