Historia jednego powołania

W niedzielę, 23 czerwca, ks. Stanisław Łagocki, salezjanin, pracujący 25 lat w naszej parafii, przede wszystkim jako opiekun ministrantów i twórca ministranckiego chóru, obchodził w kościele św. Krzyża jubileusz 50-lecia kapłaństwa. Z tej okazji prezentujemy garść refleksji i wspomnień szanownego Księdza Jubilata.


Ks. Stanisław Łagocki urodził się 29.04.1932 r. w Miejskiej Górce w Poznańskiem. Opowiadał, że jak miał iść do szkoły i już wiedział, w której będzie siedział ławce, wybuchła wojna. Ważne dla niego było spotkanie z siostrami Notre Dame. Siostry prowadziły dom dziecka. Chwaliłem się, jak to młodzi, że mam rybki. Rzeczywiście miałem je w słoiku, sam hodowałem. Siostry pytały, czy mógłbym im przynieść. Zaczęło się od tych rybek. I zacząłem tam przychodzić. Nie myślałem wtedy, żeby zostać księdzem, w ogóle nie marzyłem o tym, tylko normalnie służyłem do mszy. Ale pewnego razu podszedłem do kierowniczki, której było na imię s. Cecylia. No i mówię, że chciałbym być księdzem. Nie diecezjalnym, tylko zakonnym, ale nie takim, który by chodził w kapturze i tylko „Memento mori”. A ona powiedziała tylko tyle: „Wynoś się stąd, bo się wygłupiasz”. Przyszedłem na drugi dzień i znów jej to mówię. A ona na to: „Co ty opowiadasz? Ty?!”. Przychodzę trzeci raz i mówię: „Naprawdę chcę”. I napisałem podanie. Siostry wiedziały, że muszę napisać podanie własnoręcznie. One mi dyktowały, jak trzeba. Napisałem i życiorys, i podanie własnoręcznie. A tu za niecały miesiąc przyszło to podanie z powrotem z uwagą, że siostry powinny wiedzieć, że kandydat ma je napisać własnoręcznie. A to dlatego, że siostra pisała wspaniale, a ja ją naśladowałem. Kropka w kropkę pisałem tak jak ona. Pomyślałem, że nie będę już więcej pisał podania, bo widocznie mnie Pan Bóg tam nie chce i to nie ma sensu. Ale siostra przełożona, taka starsza, mówi: „Słuchaj, jeszcze bardziej naśladuj s. Cecylię w pisaniu”. No i przyjęli mnie. I poszedłem do małego seminarium do Marszałek. Zrobiłem małą maturę i zostałem przyjęty do nowicjatu. Tam odczytałem właściwie ks. Bosko.

Pierwsze śluby zakonne złożył w Kopcu 15.08.1953 r. Po filozofii dostałem się na asystencję na pierwszy rok do Szczyrku. Byłem tam kościelnym i ministrantów miałem. Śp. ks. Szczupał, który był proboszczem w Kielcach, dowiedział się o mnie i koniecznie chciał mnie do Kielc ściągnąć. Byłem w Kielcach dwa lata i już miałem iść na teologię, ale ks. Grabowski prosił koniecznie ks. inspektora, żeby mnie zostawił, bo ministranci zginą. I byłem czwarty rok. Cztery lata na asystencji. Jak byłem na ostatnim roku teologii, kiedy już zostałem diakonem, mogłem pojechać do domu na dwa tygodnie, bo z seminarium do domu się nie jeździło. Bardzo się ucieszyłem, że pojadę. I jechaliśmy: ja pierwszy, ks. Kulpaczyński na moim rowerze ostatni. Jechaliśmy, a ja nie widziałem, że z Białogonu jedzie właśnie rozpędzony Star 20 z żelastwem. Ten Star wjechał na mnie i urwało się wszystko. Zawieziono mnie do szpitala i tam po miesiącu dopiero dowiedziałem się, że jestem w szpitalu. Miałem zanik pamięci, a tydzień leżałem nieprzytomny. I chłopcy przychodzili, po dwóch, dostawali się, choć nie było wolno i stali jak strażnicy przy łóżku, a ks. Lewandowski z ministrantami się modlił, żebym wyszedł z tego. I ja to tłumaczę tak: Pan Bóg nie chciał śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił.

Święcenia przyjął 21.06.1963 r. w Krakowie. Po święceniach dostałem się na pierwszą placówkę do Wrocławia. Tam zacząłem pracować z ministrantami. Jednym z jego wychowanków we Wrocławiu był inspektor wrocławski ks. Bolesław Kazimierczak. Przyszedł do ks. Łagockiego jako pięciolatek. We Wrocławiu ks. Łagocki pracował rok. Z Wrocławia zostałem przeniesiony do Oświęcimia na Zasole i ks. Musielak specjalnie prosił, żebym był przy ministrantach. Graliśmy przedstawienia, operetki, jasełka. Śpiewu ich uczyłem sam. W Oświęcimiu pracował 4 lata.

I w końcu przyszedłem do Kielc i tam już byłem 25 lat bez przerwy. Muszę tu zaznaczyć, że to nie ja prowadziłem ministrantów, byłem tylko narzędziem. Nic ja nie robię, wszystko Chrystus. Chrystus mnie prowadził, nawet wtedy, kiedy dużo było mojego Ja, kiedy myślałem, że ja to zrobię. Ministranci mówią do dzisiaj, że ksiądz nas bardzo kochał, ale nie kochał zła, które w nas siedziało. To mi powiedzieli na 40-lecie kapłaństwa, że ksiądz na nas nie krzyczał, tylko na to zło. A my musieliśmy tego wysłuchiwać (śmiech)”. Sam się nauczył transponowania nut, założył chór czterogłosowy i orkiestrę fletową „Piszczki Świętokrzyskie”.

Po Kielcach poszedłem do Przemyśla. Tam też wszystko fajnie wychodziło, pracowałem z ministrantami. W Przemyślu pracował w latach 1993-1999. Ks. Inspektor pytał mnie, gdzie chcę iść, ale ja mówię, gdzie mnie pośle. I dał mnie do Skawy. I tu już chyba do śmierci będę. To mnie uderzyło, że z młodzieżą nie mam do czynienia i sobie postanowiłem, że założę chór.

Za zakończenie powiem, że nic ja nigdzie nie robiłem sam, tylko wszystko z Chrystusem. I to jest to. Wierzę, że wszystko przez Niego i w Nim. Bo sam, to bym nawet w Zgromadzeniu nie dał rady. Bo choć człowiek myślał, że może zrobić to czy tamto… Bóg daje każdemu, gdziekolwiek jest… od dziecka… wszystko… tylko musimy wierzyć.

Opracowali:
Justyna Kuśtowska i ks. Krzysztof Golba (również wychowanek ks. Stanisława Łagockiego)