Oratoriando
Matura... to bzdura?
Są w życiu takie rzeczy, których nie można uniknąć. Matura jest jedną z nich. Cały rok przygotowań, tydzień stresu… i już po wszystkim . Jak cała sprawa wyglądała od środka ?
Każdy tegoroczny maturzysta musiał zdawać pisemnie trzy podstawowe przedmioty: język polski, matematykę i nowożytny język obcy oraz dwa ustne: z języka ojczystego i obcego. Aby zdać, należało uzyskać z każdego z nich min. 30%. Można było też wybrać do zdawania przedmioty dodatkowe na poziomie podstawowym lub rozszerzonym.
Jako pierwszy zdawaliśmy polski. Czwarty maja wypadał w piątek, a trzeci został przez maturzystów ogłoszony „Narodowym Dniem Czytania Streszczeń”. Okazało się, że w jeden dzień można zaznajomić się z treścią 28 losowo wybranych lektur, należących do kanonu (w tym z tajemniczo brzmiącymi „Pamiętnikami” J. Ch. Paska), mając to szczęście i omijając wszystkie trzy, które były na maturze.
Atmosfera przed pierwszym egzaminem była napięta. Nikt nie wiedział dokładnie, jak przebiega procedura. Wszyscy zastanawiali się, jaka będzie komisja, gdzie i jaką nakleić naklejkę (nie było to takie oczywiste), czy na wypracowaniu będzie „Potop” (trzy opasłe tomy i/lub pięciogodzinny film o tematyce historycznej, którą wszyscy uwielbiają)… A to dopiero początek listy pytań, jakie pojawiały się w głowach zdezorientowanych maturzystów.
Z matmą było już lepiej. Arkusz okazał się prosty, a największe emocje zostały rozładowane po pierwszym egzaminie. Niektórzy uczniowie opuszczali salę w euforii, a tzw. mat-fizy były tak szczęśliwe, że popełniły parę drobnych, acz istotnych, błędów.
Podobnie było z angielskim. Zadania w większości nie sprawiały problemów - z wyjątkiem ostatniego. Należało napisać list do nauczyciela. Z pozoru polecenie bardzo przyjemne, zaistniał tylko jeden zasadniczy problem: uczniowie nie mogli się zdecydować, czy list miał być formalny czy nieformalny. Co poniektóre sprytniejsze jednostki utworzyły więc nową koncepcję: list z pominięciem wszelkiej formy, rozpoczynający się od słów „Good morning”, a kończący się zwrotem „Best wishes”.
O wynikach z egzaminów ustnych stanowiła w zdecydowanej większości komisja. Wszystko zależało od jej gustu i preferencji, dlatego też punktacja wahała się między 6 a 20. Dobra wiadomość: nie było osoby, która by nie zdała.
Na angielskim atmosfera była już tak rozluźniona, że znaleźli się tacy, którzy nieomal zapomnieli, iż cokolwiek zdają. Kolega myślał, że ma jeszcze jeden dzień na przygotowania. Dopiero nagły telefon uświadomił mu, że powinien natychmiast wsiąść do busa i udać się do Kielc, bo w przeciwnym razie czeka go sierpniowa powtórka. Historia miała jednak swój happy end.
Schody zaczęły się wraz ze zdawaniem przedmiotów dodatkowych. U większości wiązało się to ze zdawaniem ich na poziomie rozszerzonym i dużym stresem, bo od tych egzaminów zależała nasza dalsza droga edukacji. W przeciwieństwie do podstawy, rozszerzenia były bardzo wymagające i nietypowe. Uczniowie walczyli z zadaniami do ostatniej minuty. Po zakończeniu czasu i wymianie opinii, wrażenia były skrajnie różne: od totalnego załamania, do zadowolenia z siebie. Dominowało jednak poczucie ulgi.
Na razie możemy odetchnąć i nie przejmować się. Wyniki dostaniemy dopiero 29 czerwca. Miejmy nadzieję, że będą one pomyślne. Przed nami cztery miesiące wakacji.